W latach 90. bogaci mieszkańcy Manhattanu uzyskiwali diagnozy dysleksji dla swoich dzieci, aby zdobyć status niepełnosprawności i korzyści szkolne, nie obciążając dziecka stygmatem niepełnosprawności. Dziś wydaje się to nieco archaiczne, teraz, gdy bycie chorym psychicznie uważane jest za cnotę.
Derek Thompson
Derek Thompson8 godz. temu
To świetny artykuł z niesamowitymi statystykami. - Na Brown i Harvardzie ponad 20% studentów jest zarejestrowanych jako osoby niepełnosprawne - Na Amherst: ponad 30 procent - Na Stanfordzie: prawie 40 procent Wkrótce wiele z tych szkół "może mieć więcej studentów otrzymujących [wsparcie dla osób niepełnosprawnych] niż tych, którzy go nie otrzymują, co wydawałoby się absurdalne jeszcze dekadę temu." Ponieważ studenci i ich rodzice dostrzegli korzyści płynące z ubiegania się o status osoby niepełnosprawnej — wydłużony czas na testach, dostosowania w zakwaterowaniu itp. — wskaźniki niepełnosprawności na uczelniach, a zwłaszcza na uczelniach elitarnych, eksplodowały. Ameryka kiedyś zbyt surowo piętnowała niepełnosprawność. Teraz elitarne instytucje nagradzają ją zbyt hojnie. Po prostu nie ma sensu mieć polityki, która ogłasza, że połowa studentów na Stanfordzie jest intelektualnie niepełnosprawna i potrzebuje wsparcia.
To znaczy, jeśli należałeś do pewnych grup społecznych, ta strategia maksymalizacji zakwaterowania dla osób z niepełnosprawnościami była już powszechna ponad 30 lat temu. Znam kilku lekarzy i prawników, którzy skorzystali na tym, że ich rodzice to stosowali. Obecnie donosi się, że dotarło to do mas.
4,56K